wtorek, 19 czerwca 2012

Cisza przed burzą...


Noga dała za wygraną, bark się odzywa, o nadgarstku próbuję zapomnieć, próbuję... będzie zjebka od lekarza, jeśli do niego kiedyś dojdę, a obiecałam rok temu. Pracą nie mogę się wymigać, choć i mogę, grafik mam napięty, nie ma kiedy coś zaplanować, wciąż coś zmieniają. kocham wyprzedaże i dostawy liczące 47 pudeł, tylko takie tam zeszłoroczne ciuchy męskie, a przed nami damski + 360 par butów... Hoho... Oszaleć można... Ale jutro wolne, lekarz? Hmm... Przemilczę to, nie chcę go, nie chcę nic. Chcę spać. Pić wodę i chudnąć. A za parę dni wyniki przekleństw maturalnych, wesele i chusteczka wie co jeszcze... a, wiem - grafik pracy na lipiec. "Boziu ześlij" wolny weekend! Błagam! Ja już nie wyrabiam... jeden wolny weekend, a nie pojedyncze dni w tygodniu, trochę słonka... Proszę ładnie... Zachciało mi się pracy.

Kot stęskniony po 4 dniach rozłąki przychodzi do pokoju i sprawdza czy nadal jestem domagając się pieszczot. Poczciwy terrorysta, potrafi nawet zamruczeć jak coś chce, ale ty od niego nic nie możesz chcieć. No cóż. Taki żywot kota. Patrzy się na pojawiające się słowa na ekranie jak na kolejny cel do schwytania. Martwię się o palce, by mi ich nie odgryzł, że wciąż go budzę stukając. Trąca łbem moją brodę by go drapnąć za uszkiem, po czym wali ogonem na prawo i lewo, góra dół, z niezadowolenia... Pazury idą w ruch, blizny będą na miesiąc. Mój grzejnik awaryjny bez zębów. Ucieka, by chwilę później przemknąć pod krzesłem i wskoczyć na kanapę na świeże reklamówki, wstępuje w niego diabeł.


Jestem zmęczona, wszystkim. Istnieniem najbardziej.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz